Tego nie nauczą w szkole, bo w kuźni wiedzy przyszłych pokoleń
tylko kluczami próbują otwierać uczniowskie umysły, zresztą bezskutecznie. To w
nim tkwi siła słowa. Słowa przesyconego ironią, ciętą ripostą, inteligentnym
dowcipem; słowa, które staje się nową zabawką w rękach przedszkolaka. A tym
przedszkolakiem jestem ja – autor felietonów. I bawię się słowami, licząc, że w
moich rękach nabiorą nowego wyrazu, towarzysząc Czytelnikowi przy porannej
kawie.
Moją klawiaturą rzeźbię swój świat, swoją rzeczywistość. Wyrażam
poglądy, kpię, ośmieszam, ironizuję. Taki już jest ten felieton. Niezbyt
rzeczowy, za to subiektywny aż nadto, synkretyczny, po brzegi wypełniony
sprzecznością. Tu zdania wielokrotnie złożone przeplatają się ze zdaniami
"jednosłownymi". Nie, nie jednowyrazowymi, "jednosłownymi".
Nie ma takiego słowa? Otóż już jest. Właśnie wyrzeźbiłam je w swojej głowie,
przelewając na papier.
Kiedy w szkole uczyli pisania "pod klucz",
protestowałam. Klucz do klucza znalazłam dopiero jakieś trzy miesiące przed
maturą i w ostatniej chwili pojęłam, jak kluczyć, żeby trafić w tę
dziurkę od klucza. Jak szybko trafiłam, tak szybko od tego irracjonalnego
sposoby pisania odeszłam. Gdybym na maturze napisała felieton o niczym,
egzaminator pewnie by mnie wyśmiał i wystawił piękne, okrągłe zero. Zero
punktów. Tu punktów nie będzie, będą za to słowa wyrażające emocje, czasem
obnażające absurdy świata, w którym przyszło nam po cichu tuptać własną drogą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz