Zniknęły
reklamy, ucichły telewizyjne ramówki, dziennikarze z całego świata mówili
jednym głosem, do tego z jednego miejsca na Ziemi. Nagle zniknęły TVN i TVP
walczące o oglądalność, a pojawiły się TVN i TVP współpracujące i wymieniające
się kontaktami do osób, które mogłyby coś ciekawego powiedzieć. Tak, bo był
taki tydzień, w którym świat zamilkł…

Wydaje się to
całkowicie niewiarygodne, a jednak prawdziwe. Jeden człowiek sprawił, że cały
świat w jednej sekundzie zatrzymał się w miejscu. Piotr Kraśko w swojej książce
pt. „Kiedy świat się zatrzymał” wspominał, że 24 lutego 2005 r., relacjonując
rozmowy prezydenta USA, George’a W. Busha, z Władimirem Putinem podczas szczytu
w Bratysławie, był przekonany, że to najbardziej przełomowy dzień w historii
globu. Już kilka godzin później okazało się, w jak wielkim błędzie trwał. Jeden
impuls, jedna informacja o pogarszającym się stanie zdrowia papieża Jana Pawła
II przeniosła telewizyjne kamery z Bratysławy do Watykanu. Tam pozostały przed
kolejne 63 dni.
Z owych 63 dni
my na zawsze zapamiętamy siedem tych, które nastały po śmierci Papieża i trwały
aż do dnia pogrzebu. Siedem dni, które zjednoczyły Polskę, które pozwoliły
mówić jednym głosem. Polityczne obozy zawiesiły kłótnie, piłkarscy kibice nie
narzekali ani na odwołane mecze, ani na brak telewizyjnych transmisji z
rozgrywek Ligi Mistrzów. Część stacji telewizyjnych całkowicie wycofała
reklamy, rezygnując z zysku, część w ogóle zawiesiła nadawanie. Na ulicach i w
oknach pojawiły się setki zniczy. I nagle przestało być ważne, kto kim jest,
ile ma i skąd pochodzi. Istotne było jedno: że odczuwa to samo. Na siedem dni w
miejsce Polski podzielonej pojawiła się nowa Polska – jedna.

Jednak
nie tylko serce Polski, ale i serce całego świata biło tam, gdzie przestało bić
serce Papieża Polaka – w Watykanie. Wiesz
co, jestem ateistą, ale w tej chwili wydaje mi się, że wierzę w Boga – takie zdanie wypowiedział do Piotra
Kraśki jeden z brytyjskich dziennikarzy, wpatrując się w procesję na Placu Św.
Piotra, która odbywała się już po śmierci Karola Wojtyły, 4 kwietnia 2005 r. I
właśnie to jedno zdanie obrazuje moc, jaka tkwiła w Janie Pawle II, nie tylko
za życia, ale i po śmierci. Zjednoczył ludzi wierzących i niewierzących,
biednych i bogatych. Sprawił, że korespondenci z całego świata pojawili się w
jednym miejscu i w jednym czasie, by 24 godziny na dobę relacjonować wydarzenia
z placu, który aż krzyczał ciszą. Z ekranu telewizorów zniknęli ludzie młodzi,
energiczni, pełni zapału i planów na przyszłość, zastąpił ich człowiek u kresu
życia, który nie mógł mówić. A media, wszystkie, bez wyjątku, bodaj po
raz pierwszy w historii, właśnie taką ciszę i skupienie pokazywały, stając
przed wyjątkową próbą i nie znając odpowiedzi na pytanie: Jak to wszystko pokazać?.
Siedem długich dni minęło, a zakończył je
pogrzeb Jana Pawła II, gromadzący na Placu Św. Piotra i przylegających do niego
ulicach kilka milionów ludzi. Do dziś jest to największe zgromadzenie
dostojników państwowych i kościelnych w historii, a może i największe
zgromadzenie chrześcijan. Podobno prezydent Stanów Zjednoczonych decyzję o
przyjeździe na uroczystości pogrzebowe Papieża Polaka podjął w trzy sekundy.
Milczenie i skupienie trwały dłużej – 7 dni – i zakończyły się wraz z
zamknięciem Pisma Świętego przez silny podmuch wiatru. Tak cisza i jedna Polska
przeszły do historii. Świat znów zaczął krzyczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz