Jeszcze
niecały rok temu uważaliśmy Łukasza Kruczka za najlepszego szkoleniowca,
jakiego miała kadra polskich skoczków. Stephana Antigę jeszcze we wrześniu
nosiliśmy na rękach. Obu panom przyznaliśmy państwowe odznaczenia, bo co jak
co, ale w glorii sukcesu jesteśmy bardzo hojni i chętnie rozdajemy nagrody
wszelkiej maści, hołubimy naszych idoli, budując pomniki z marmuru.
Wszystkie
te wyróżnienia i słowa pochwały byłyby skądinąd słuszne, gdyby nie jedna rysa
na niemal nieskazitelnym wizerunku polskiego kibica. Otóż, nie wiedzieć
dlaczego, owe monumenty kruszeją jeszcze szybciej, niż zostały wykute, i to ze
znaczącym udziałem przeciętnego widza sprzed telewizora. Szanujący się kibic, z
bogatym doświadczeniem życiowym, osobistymi sukcesami i wrodzonym talentem
przywódczo-organizatorskim siedzi przed kolorowym ekranem i wydaje polecenia.
„To zrobić tak, psycholog do kadry, tego zawodnika to wywalić, bo nic z niego
nie będzie”. Świetny szkoleniowiec skądinąd z tego sportowego fana. Wszystko
wie, nie myli się i jeszcze kadrą za darmo chce się zająć! Żyć, nie umierać,
prosperita, dzwony biją, walca grają, owacje na stojąco.
Hmmm… a
może najlepiej trenera też wyrzucić, sezon nieudany, do widzenia, panie, idź
doły kopać, a nie reprezentację nam psujesz. Kibic kadrę przygotuje!
Bezbłędnie, oczywiście, bo jakżeby inaczej.
Nie bez
kozery mówią, że sukces ma wielu ojców, a porażka zawsze sierotą. Kto by chciał
przecież takie dziecko bez medalu złotego, pucharu kryształowego czy choćby
jednego małego zwycięstwa? Otóż właśnie nikt. Kiedy Adam Małysz przywoził z
Sapporo złoty medal mistrzostw świata, a z Planicy czwartą Kryształową Kulę,
Hannu Lepistoe stał się w naszych oczach największym idolem, przywracającym
króla tam, gdzie, jego miejsce, czyli do kryształowo-złotego pałacu. A kiedy
sezon później reprezentacji, w tym i Małyszowi, nie szło, Polski Związek
Narciarski pożegnał się z fińską legendą w sposób, łagodnie rzecz ujmując, mało
elegancki. Chociaż właściwie skoki to jednak zły przykład, bo obecnie za
Łukaszem Kruczkiem jeden z najsłabszych sezonów w jego trenerskiej karierze, a
jednak jak stołek dzierżył, tak dzierży, do tego w Związku nie chcą słyszeć o
jakimkolwiek zwolnieniu. Widocznie Związek dojrzał, ale część kibiców dalej
tkwi w przedszkolu. Na skocznych portalach trwa zażarta dyskusja między zwolennikami
i przeciwnikami Kruczka trenera i Kruczka nie-trenera. Wylać czy zostawić – oto
jest pytanie! Rzecz to jednak niebywała, biorąc pod uwagę, że dokładnie rok
temu szkoleniowca polskich skoczków nosiliśmy na ramionach, śpiewając hymny,
ody i inne dzieła o nad wyraz wysokim wyrazie artystycznym. Żółte i czerwone
paski biły się między sobą, krzycząc: „Kruczek wychował dwukrotnego mistrza
olimpijskiego!”. Rok później cisza w eterze, olimpijskie medale dziwnym trafem
zniknęły z pola widzenia, Kula mniej wyraźna, mniejsza taka jakaś…
Ale
żeby nie było monotematycznie, to zwinnym skokiem bez nart przeskoczymy do
siatkówki, bo w tamtejszym trenerskim świecie również ciekawie. Od 2005 r. w
męska reprezentacja Polski przeszła przez ręce czterech szkoleniowców.
Właściwie każdy zaczynał sukcesem, żaden, może oprócz Antigi, nie uchronił się
przed porażką. Temu ostatniemu też pewnie przyjdzie poczuć gorzki smak
przegranej. W Polsce wyjątkowo gorzki, dodam. Ale wracając do tematu, trudno
oprzeć się wrażeniu, że każdy trener w Polsce stąpa po bardzo cienkim lodzie,
nieustannie jeździ rollercoasterem (częściej na dole niż u góry) bądź kręci
kołem fortuny. A że koło kapryśne, to jak jest sukces – fajnie, powitanie
zrobimy, damy odznaczenie, poklepiemy po ramieniu. Porażka? Nie, tego w kraju
nad Wisłą nie tolerujemy. Nie wyszło, idź sobie, nie damy Ci szansy na poprawę,
czasu nie ma, Panie kochany, może inni będą bardziej łaskawi. W takiej właśnie
atmosferze z polskiej kadry odchodził nie tylko Lozano, który wprowadził polską
siatkówkę na europejskie salony, ale i jego następcy: Daniel Castellani i
Andrea Anastasi. Pierwsi do zwalniania byli, jak łatwo się domyślić, kibice.
Antidze też już się dostało przed mistrzostwami świata, bo skreślić Kurka –
bożyszcze polskiej piłki przez siatkę rzucanej – toż to obraza majestatu! We
wrześniu, po złotym medalu i w glorii triumfu, o Kurku wszyscy zapomnieli…
Pamięć kibica bywa w końcu ulotna.
Morał z
tej nie-bajki krótki i nie każdemu znany: daj trenerowi czas, by się z
zawodnikiem poznali. Porażka to nie powód, by polewki czarne rozdawać, ale by
pomyśleć, co naprawić i sukcesy zdziałać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz