W
nieustającym biegu z zaangażowaniem patrzymy na zegarek, licząc upływające
sekundy, minuty, godziny i łudząc się, że przybywają, zamiast umykać w
zastraszającym tempie. Zabiegani w ciągłym niedoczasie zamykamy oczy na
drugiego człowieka, podglądając go zza szklanego ekranu, zza zmrużonych powiek.
Niewiele wiedząc, udajemy, że wiemy o nim wiele.
Ów
maraton zdaje się nie mieć końca. Kilometry przebyte dla wyśnionej sylwetki
prosto z wybiegów Victoria’s Secret stają się bezsensownym wysiłkiem. Pieniądze
wydane na operacje plastyczne zbliżające do ideału, którego nie ma i nigdy nie
było, wyrzucamy w błoto. My, idealni z XXI wieku. My, sprzed komputerów,
widzący coś, czego nie ma, i niedostrzegający tego, co istnieje naprawdę –
ukryte gdzieś w głębi. Nieprzyzwyczajeni do szukania, nienauczeni wysiłku i
jego efektów. Chcący chcieć i mieć, niechcący dawać.
Zapatrzeni
w swoje własne oblicza odbijane w lustrze, zapominamy o obliczach stojących tuż
obok. Oślepieni blaskiem urody rodem ze szklanego ekranu nie dostrzegamy tego
innego piękna, schowanego w zakurzonym kącie duszy.
Otoczeni
załamanymi wartościami tkwimy w marazmie, robiąc to, co dyktują nam inni.
Zatraceni w walce o przyszłość, zagubieni, rozdarci między mieć a być.
Pozbawieni pasji, radości, skupieni na swoim własnym nosie, na którym kończy
się nasz świat. W pogoni za banalnym zewnętrznym pięknem cynicznie odwracamy
się od tego prawdziwego – piękna dobrego serca.
A teraz
tylko przez jeden krótki moment pomyśl, dokąd biegniesz, i na chwilę przystań,
kierując oczy, uszy, ręce i serce we właściwą stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz