Swego czasu, gdzieś z półtora roku temu,
jedna z moich koleżanek z radością oznajmiła, że się zaręczyła. Jakoś
szczególnie mnie ten fakt nie zdziwił, biorąc pod uwagę, że z chłopakiem była
już niezły kawał czasu – staż lepszy niż niektóre małżeństwa, co to nie
zdążyły się zacząć, a już się skończyły. A jednak, jak się okazało, byłam w
mniejszości.
Dlaczego?
Otóż (jeszcze i nadal) Panna G., jak ją z braku laku nazwę, coby nie ujawniać
danych osobowych, które są pilnie strzeżone nawet w Internecie, w bądź co bądź
podniosłej chwili zaręczyn miała lat 18, czyli 19 nieskończone. Tu zrobił się
problem, podniosło larum i w ogóle draka taka, że matko kochana. Bo jak to tak,
18 lat i za mąż wychodzi?! Patologia jakaś... "A w ciąży jesteś?"
– wprost nie usłyszałam, czy owe pytanie padło, ale mogę dać sobie obciąć
kilka palców, a może i całą rękę, że jednak padło. No bo jak za mąż prawie
wychodzi w wieku ledwo co pełnoletnim, to przecież nie ma innej opcji jak tylko
jedna: Dziecko w drodze (jedzie ekspresem)! Dziecko będzie miało dziecko. A tu
niespodzianka, bo jednak nie ma ani dzieci obecnych, a przyszłych
– tym bardziej.
Choć
niektórych może to mocno zaskoczyć i wprowadzić we wstrząs, jakiego w życiu
jeszcze nie przeżyli, to są na świecie tacy szczęściarze, którzy swoją
największą, a zarazem jedyną miłość poznali w okolicach wieku nastoletniego, i
to nawet nie w jego połowie, tylko wcześniej. Zamiast ich wypytywać o ciążę (co
za idiotyczne i nietaktowne pytanie swoją drogą, naprawdę), można szczerze
pogratulować, bez wyrazu twarzy sugerującego, co myślimy na temat tego
"szalonego pomysłu rodem z XVIII wieku".

Do dziś
pamiętam rozmowę z Panną G., która zapytała, czy nie dziwi mnie fakt, że się
zaręczyła. Jakoś nie dziwił, a wszystkich innych i owszem. Kochasz Pana P.?
Kochasz, świetnie. Gdybyś nie kochała i wychodziła za mąż albo kochała, ale
zamierzała wyjść za ćpuna, damskiego boksera bądź innego gościa spod ciemnej
gwiazdy – oj, wtedy inaczej byśmy rozmawiały. A tak to przepraszam,
może jestem dziwna, ale sie nie dziwię. Żadna to patologia, że młodzi ludzie,
którzy się kochają, zamierzają wziąć ślub. Masz 20 lat, kochasz, jesteś kochana
i chcesz wyjść za mąż? Ależ proszę bardzo, wychodź. Nawet jeśli tata kręci
nosem, że córkę oddaje w jakieś obce ręce. Masz lat 45, kochasz, ale nie jesteś
pewna, czy jesteś kochana – nie wychodź za mąż. Proste? Proste. I pal
licho wszystkie opinie krążące naokoło, które twierdzą, że młodość to się musi
wyszumieć, a nie jakieś śluby, suknie i tak dalej... Jedna młodość szumieć
musi, druga nie musi. A o gustach się ponoć nie dyskutuje. Tak mówią, ale
pewnie się jednak mylą, sądząc po załączonym opisie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz