środa, 13 maja 2015

Felieton felietonem pisany

Stara zasada krzyczy wręcz do naszych uszu, że żeby kiedyś, powiedzmy w okolicach czterdziestki, móc pisać jakieś autorskie felietony, najpierw trzeba przez chude lata dostać po głowie od bardziej doświadczonych, ponewsować o kolorowych tramwajach, festiwalach, co to nikt na nie nie przychodzi i innych sprawach, co to mało kogo w ogóle obchodzą. Inna rzecz, że żeby stworzyć rzeczony felieton, wypadałoby się najpierw dowiedzieć, co to za czort i z czym się go w ogóle je.  


Niektórzy twierdzą, choć ja się z nimi absolutnie i całkowicie nie zgadzam, że warsztatu można się wyuczyć i po jakimś czasie pisać niczym Rafał Stec i Wojciech Kuczok razem wzięci. (Jeśli nie znacie tych panów, to gorąco polecam, klasyka). Cóż, jeszcze nie widziałam, żeby studia dziennikarskie kogokolwiek czegokolwiek nauczyły, jeśli talentu do pióra nie ma za grosz, toteż się z ową śmiałą tezą będę kłócić. Sto warsztatów i teorii nie nauczy Cię pisania dobrego felietonu. Albo to czujesz, albo nie czujesz, proste. Oczywiście są pewne techniki i zdania, co to je małymi literkami piszą i w których po cichu zdradzają, jak pisać, żeby czytano, ale jeśli spóźniłeś się na rozdawanie pisarskich talentów, to wiele nie zdziałasz. Ale że opinie, jak to z nimi bywa, zazwyczaj wrzeszczą na siebie nieustannie, kłócąc się niczym teściowa z synową, masz prawo się ze mną nie zgadzać. Właśnie dlatego jednak powiem, jak ja widzę teorię tworzenia felietonu. Warto jednak zauważyć, że miałam z nią niewiele wspólnego, praktykując raczej praktykę.  

Paaaaani kochana, bo z tym felietonem to jest tak, że niektórzy twierdzą, że on taki prosty, lekki i przyjemny, każdy siądzie, napisze, a czytelna widownia będzie z entuzjazmem klaskać. Wydaje się jednak, że owi „niektórzy” felietonu nawet nie widzieli, a jeśli widzieli, to na pewno nie wyszedł spod ich ręki. Człowiek się obraca od kilku miesięcy wśród portali o skokach narciarskich i stwierdza, że jednak nie każdy, kto w takim portalu prezentuje swoją zacną twórczość, wie, czym tak naprawdę jest felieton. Śmiech mnie bierze, jak widzę te niektóre newsy nazywane szumnie felietonami. I po co to, żeby zrobić z czytelnika durnia? Inteligentny czytelnik się nie da. To już nawet nie przerost formy nad treścią, ale samej treści nad treścią.

Kilogram poczucia humoru, tona ironii, kilka zwrotów akcji. To tak pokrótce, co by się przydało, żeby coś dobrego napisać. Coś, żeby coś. Proszę, jak pięknie, gra słów jak się patrzy. O, a propos, skakać po wątkach też by można, fajnie tak i ładnie wygląda, i dobrze się czyta. Jeśli wyłapywanie ironii jest Ci całkowicie obce, to miej chociaż krztynę poczucia, że poczucia ironii nie masz i nie zabieraj się za felietony. Potem się zaraz tworzą afery i dyskusje, że „ło Boże, jak tak można pisać”. A że ktoś drugiego dna nie wyłapał, to już tego nie zauważył, bo i po co, kiedy można kogoś innego radośnie podsumować, niejednokrotnie mieszając z błotem.

Tak, ironia, poczucie humoru, płynne zmiany wątków, co tam jeszcze. Zainteresowanie tym, o czym zamierzasz pisać, też by się przydało. Wróć, jest właściwie niezbędne. Pal licho, czy to Cię oburza, cieszy, wpienia jak jasna cholera – jeden pies, ważne, żeby wzbudzało emocje. Jeśli pogoda za oknem gra Ci na nerwach i potrafisz zrobić z tego coś, co ktoś inny przeczyta – siadaj i pisz. Jeśli polityka nie jest Twoim hobby i wisi Ci kompletnie, kto będzie rządził naszym polskim grajdołem – nie pisz nic. Proste? Proste.

Teraz przejdę do najważniejszego, do tego, co dla mnie osobiście jest najistotniejsze, bez czego felieton płacze w kacie i plącze mu się język z rozpaczy. O, właśnie, język, jak mi zgrabnie wyszło. Na co dzień niepozorny, wyświechtany i pogardzany. W felietonie ma być na pierwszym miejscu. Jeśli uda Ci się do perfekcji opanować władanie słowem, to czego się nie tkniesz, będzie dobre, uwierz mi na słowo. I błagam, nie pisz tak, jakbyś stał co najmniej jako profesor wyższej uczelni przed studentami i uważał, że pozjadałeś wszystkie rozumy. Nie tędy droga, nie rób z odbiorcy palanta, który o niczym nie ma pojęcia. Postaw na inteligentnego czytelnika, zrób z niego partnera, bo jak wybierzesz pierwszego lepszego z brzegu, to ani Ty nie będziesz miał satysfakcji, ani, tym bardziej, on, bo nie skuma połowy Twoich zdań, wyciągnie niewłaściwe wnioski i tyle będziecie z tego mieli oboje. Czyli nic. Wyobraź sobie, że siedzisz z kumplem przy piwie i pisz. Opowiadaj zwykłym językiem, tak jakbyś po prostu mówił do kogoś spotkanego na ulicy, w parku, restauracji czy gdzie tam chadzasz. Baw się słowem, szukaj powiązań, gry. Okazuj emocje, pisz o tym, co dla Ciebie ważne, opowiadaj, wplataj w swój monolog historyjki z życia wzięte. Bo choć to nie wolna Amerykanka, to tu jednak można więcej. Jak utworzysz jakieś słówko, co to go w słowniku próżno szukać, też nikt się nie obrazi. Mimo wszystko jednak czasem spójrz do tej grubej księgi wiedzy wszelakiej, bo jak strzelisz jakiś popisowy błąd ortograficzny, to możesz być pewien, że ktoś Ci go wytknie, wszak dla niektórych, choć nielicznych, słowo to dalej rzecz święta.

Jeśli myślisz, że jak nazwiesz felietonem, coś, co koło felietonu nawet nie leżało, to czytelnik z wypiekami na twarzy będzie czytał Twoje wypociny, to srogo się, kolego, mylisz. Z jednej strony ponoć żyjemy w czasach moralnego upadku, ale jednak bądź co bądź ostała się jeszcze pewna grupa językowych maniaków, która książki bierze do ręki częściej niż zasiada do wigilijnej wieczerzy. Jeśli to dla nich przeznaczasz swje monologi, musisz postarać się trochę bardziej, bo wyśmieją Cię doszczętnie i zamiast dumnie wypinać pierś, że spod Twojej ręki wyszło coś, co warto przeczytać, będziesz chował głowę w piasek. Nie jak struś, bo strusie, wbrew obiegowej opinii, wcale tak nie robią.  

Przydałoby się tak jeszcze pożonglować słowem, bawić nim, obracać w rękach, zadziwiając czytelnika. Jeśli język, dziennikarstwo to Twoja pasja, a gdy siadasz do pisania, to zachowujesz się niczym przedszkolak, któremu sprezentowano nową zabawkę, to pozostaje Ci już tylko pisać i cieszyć się życiem. Jeśli nie słuchasz i nie widzisz tego, co dzieje się tuż obok, w starciu z felietonem nie masz żadnych szans. Dlaczego? Otóż felieton przecież nic nie tworzy, tylko odzwierciedla subiektywny punkt widzenia. Dodam: Twój punkt widzenia. Nie babci, koleżanki czy ciotki spod Radomia, tylko Twój własny. I choćby komuś się on nie podobał, to możesz go wyrazić, bo niby dlaczego nie?

Tak dla porządku trzeba zaznaczyć, że jak już zamierzasz pisać i jesteś przekonany na mur beton, że to naprawdę to chcesz robić w życiu, to wypadałoby się uodpornić nie tylko na pochwały, które być może spłyną na Ciebie falami, ale i na krytykę, bo i taka z pewnością się pojawi. Zwłaszcza jeśli prezentujesz specyficzne czy kontrowersyjne poglądy, to możesz być pewien, że komuś się one nie spodobają i postanowi dać temu wyraz w sposób, nomen omen, bardzo wyraźny. Dlatego też dystans to słowo klucz. (Znowu to słowo, prześladuje mnie dziś, doprawdy ile można).

Rafał Stec podzielił się ostatnio z czytelnikami swojego bloga pewną dobrą radą. – Trzeba czytać 100 razy więcej niż się pisze – powiedział mi Zdzichu Ambroziak, gdy jeździliśmy po Polsce za siatkówką. Myślałem, że ma rację. Dziś myślę, że właściwa proporcja to co najmniej 500-1. Cóż, nie ma co się oszukiwać, w tym jednym zdaniu tkwi cała kwintesencja kunsztu felietonisty. Czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Wszystko, co wpadnie w ręce. No, może nie tak wszystko wszystko, bo to, że coś w ręce wpadnie, nie oznacza od razu, że jest dobre, ale z drugiej strony coś słabego też czasem przeczytać trzeba, choćby po to, żeby wychwycić różnicę.                                     

Tak więc siadaj i czytaj. A potem siadaj i pisz, wspinając się na wyżyny swoich artystycznych możliwości. Bo kto powiedział, że felieton to nie sztuka? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz